Kochanie


Wskazówka odmierza sekundy i tyka – w rytm tykania wszystkich zegarów świata.

Przygotowałem się. Przygotowałem doskonale i czekam od tak dawna. Ułożyłem przemowę. Taktykę. Obronę i odebrałem możliwości – zasadzając się na każdy i najmniejszy błąd. Wiem, hipotezy tworzę doskonałe, wycinam z bloku lodu rozsądku najczystszego i potwierdzam, tak potwierdzam precyzyjnie. Nie pozostawię ci  zbyt wiele miejsca, tylko odsunę – kiedy wreszcie upadniesz – kawałek.

W podłym barze, bez żadnych znajomych, łzy tylko na wyłączność – moją, nie oddam ich nikomu. Po zmroku i słońce już schowane za linią horyzontu – w ciemnościach późno-popołudniowych, pary bez swojego kąta i celu popijają wino, i aż się podnosi od zapachu przypraw, i ich pustych wyznań, i szmeru uścisków po kryjomu. Papieros za papierosem, odmierzam tykanie.

Kłęby pary z letniej kawy rozmywają widok – tak cholernie tu zimno. W każdym łyku gorycz. Bolą i odsłaniam zęby w grymasie. Dobra. Kawa i dobry dym. Wdech.

– Kochanie.

Widzę ciemny cień do powiek, ten produkt niewyspania lub bezpośrednio z przyczyn Holtera – przy jej boku – wynikający. Odmierzał bicie serca w rytmie tych wszystkich, pieprzonych zegarów świata i pokazał w końcu, że się mylisz . Odmierzał będzie i dalej kroki, i zapisze rytm stóp maszerujących do domu, i podzielę się z nim tą częścią – chociaż dziś ja zachowam każdą większą – mojej chwili wygranej. Widzę jak wpompowałem życie w twoje błękitne blizny doświadczeń pod cienką bladą skóra. Widzę jak dłonie delikatne ściskają się nawzajem w próbie poradzenia sobie ale ja – ja zbyt dobrze zaplanowałem i zobaczyłem wszystko tak wyraźnie, że już nie masz wyboru. I dokąd uciec.

Mam zaplanowaną tę minutę. I tę, i następną, i co będzie jutro, co będzie za tydzień i za miesiąc. Nie zostawiłem miejsca na przypadek – od dawna nauczyliśmy się grać mu na nosie. Stałem się lepszy od ciebie, i uczeń przerósł mistrza, i ten drugi odchodzi z opuszczoną głową, i ze strachem kłującym głęboko gdzieś w środku, i z Holterem przy boku. Nieprzygotowany na to co może nadejść. Ze złamanym sercem. Nie stawiałaś oporu. Zbyt dumna by upaść i ja mógłbym to – nieprzygotowany – pomylić może nie z brakiem miłości, tylko z roztrzaskaniem marzeń, tylko ze swoim uporem – ale się przygotowałem. Dobrze. Bardzo dobrze. Oddam wszystko tak skrupulatnie zbierane w ciągu tych lat razem. Nie zostawię śladów. Dym. Wdech.

Mam wolną rękę, już ci nie zależy i z kpiną opuszczasz oczy, i czuję jak z ciepłoty strachu i histerycznych emocji, unosi się ten delikatny zapach kwiatów znad twojej skóry. Ten niedrogi perfum, prosto z półki drogerii twojej mamy. Brak słów, a ja i tak wszystko wiem. Szron ścina szyby, chłód  ściął ci gardło. Papieros. Papieros. Tyk.

Musiałaś już wyjść, a ja w triumfie poczekam. Wolny celebruję. Przygotowany i odmierzam, tyk, papierosem i zostają te wszystkie obrazy przed oczami. Ojciec mi mówił, bądź zawsze przygotowany, i nie daj szansy, i nie dałem.

[tyk]

Odmierzam zegarem, tykaniem, papierosem od kiedy cię widziałem po raz ostatni. W podniebnych barach, późnymi godzinami, przewieszam płaszcz przez róg księżyca i odkładam kapelusz na nosie przypadku – długim od kłamstw i złamanych obietnic. Mamy stolik w kącie zarezerwowany i razem przy nim, z innymi gałganami – jak Fromm, jak Thoreau, tymi których wciąż jeszcze nie poznałem – studiujemy dzieje zamierzchłe losu. Ciągle gadamy i sprzeczamy się. W popiołach papierosów palcem na stole wyprowadzamy skomplikowane równania nieprawdopodobieństwa. Kłócimy o to, kto postawi kolejnego Guinessa, kto spróbuje oszukać pięknymi ideami barmana – odpornego już na nasze alchemiczne obietnice.

Mimo wszystko. Pełen wiary powiem ci dziś, że kiedy po raz ostatni cię widziałem.

Jednak się nie przygotowałem.


Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *